świętego i diabła. Jeśli poświęcimy czas na odkrycie swojego cienia i darów, jakie on ze sobą niesie, zrozumiemy, co też Jung miał na myśli, mówiąc o "złocie w mroku". Każdy z nas musi je odnaleźć, aby móc zjednoczyć się ze swoim świętym ja.
Debbie Ford
W publicznych parkach deszcz padał z dołu do góry, sprawiając, że rosła tam bardzo bujna trawa, ale nie korzystały z niej żadne zwierzęta z wyjątkiem paru psów, które załatwiały na niej swoje potrzeby.
Wyniosłe palmy aż się uginały od kokosów,ale nikt się na nie nie wspinał, by zerwać i sprzedać owoce.
W licznych prywatnych ogrodach rosło mnóstwo drzewek pomarańczowych i cytrynowych, jabłoni i grusz, z których wiele owoców spadało na ziemię i gniło bo właścicielom nie chciało się ich zbierać.
Skrzynie z dobrego drewna, służące do przechowywania różnych towarów, wyrzucano do śmietników, choć można z nich było zrobić świetne narzędzia albo rozpalić wspaniałe ognisko. Obok kubłów stały niekiedy stoły, fotele, szafy, a nawet materace, które tak bardzo przydałyby się jego staremu ojcu albo pracowitej Talili.
Bez wątpienia był to świat pełen zabytków, zarazem jednak sprawiał wrażenie pełnego nieszczęść. Na ulice wyrzucano bowiem nie tylko mnóstwo przydatnych rzeczy, lecz także ludzi, którzy leżeli na ławkach w parku albo w bramach budynków. Ali Bahar był zdumiony, że mimo przynależności do tego samego plemienia- bo tak przecież musiało być, skoro mieszkali w tej samej okolicy- nikt nie chce dać im dachu nad głową czy talerza jedzenia.
Na jego pustyni, gdzie często brakowało najpotrzebniejszych rzeczy, każdy wędrowiec, włóczęga, nawet przedstawiciel innego plemienia czy wyznania zawsze zostawał ugoszczony, choćby i w najskromniejszym namiocie. Tu natomiast biedni staruszkowie i bezbronne, obdarte dzieci umierały z głodu u stóp najwyższych, najbardziej luksusowych budynków, jakie Beduin był w stanie sobie wyobrazić.
Jeśli tak rzeczywiście wyglądał raj, musiał go stworzyć najbardziej niesprawiedliwy z bogów.
Alberto Vázquez-Figueroa
Debbie Ford
W publicznych parkach deszcz padał z dołu do góry, sprawiając, że rosła tam bardzo bujna trawa, ale nie korzystały z niej żadne zwierzęta z wyjątkiem paru psów, które załatwiały na niej swoje potrzeby.
Wyniosłe palmy aż się uginały od kokosów,ale nikt się na nie nie wspinał, by zerwać i sprzedać owoce.
W licznych prywatnych ogrodach rosło mnóstwo drzewek pomarańczowych i cytrynowych, jabłoni i grusz, z których wiele owoców spadało na ziemię i gniło bo właścicielom nie chciało się ich zbierać.
Skrzynie z dobrego drewna, służące do przechowywania różnych towarów, wyrzucano do śmietników, choć można z nich było zrobić świetne narzędzia albo rozpalić wspaniałe ognisko. Obok kubłów stały niekiedy stoły, fotele, szafy, a nawet materace, które tak bardzo przydałyby się jego staremu ojcu albo pracowitej Talili.
Bez wątpienia był to świat pełen zabytków, zarazem jednak sprawiał wrażenie pełnego nieszczęść. Na ulice wyrzucano bowiem nie tylko mnóstwo przydatnych rzeczy, lecz także ludzi, którzy leżeli na ławkach w parku albo w bramach budynków. Ali Bahar był zdumiony, że mimo przynależności do tego samego plemienia- bo tak przecież musiało być, skoro mieszkali w tej samej okolicy- nikt nie chce dać im dachu nad głową czy talerza jedzenia.
Na jego pustyni, gdzie często brakowało najpotrzebniejszych rzeczy, każdy wędrowiec, włóczęga, nawet przedstawiciel innego plemienia czy wyznania zawsze zostawał ugoszczony, choćby i w najskromniejszym namiocie. Tu natomiast biedni staruszkowie i bezbronne, obdarte dzieci umierały z głodu u stóp najwyższych, najbardziej luksusowych budynków, jakie Beduin był w stanie sobie wyobrazić.
Jeśli tak rzeczywiście wyglądał raj, musiał go stworzyć najbardziej niesprawiedliwy z bogów.
Alberto Vázquez-Figueroa