one swój początek w rwącym, górskim potoku, którego źródła mają ponoć moc uzdrawiającą. Nikt też w Lacercie cudownie nie ozdrowiał, choć wszyscy na co dzień pijemy wodę z rzeki. Zanim Beretycz dotrze przecież do stolicy królestwa, do jego nurtu wpadają dziesiątki górskich strumieni. One to rozcieńczają prawdę o cudownej wodzie. I aby tę prawdę odkryć, należy opuścić wygrzaną na słońcu, ceglaną Lacertę i ruszyć wzdłuż brzegów rzeki, coraz wyżej i wyżej. Tak, po wielu dniach wędrówki, mijając dziwne i nieznane nam strony, dotrzemy do osnutych tajemnicą źródeł Beretyczu. Dotrzemy w samo serce owianych legendą Smoczogór.
Wit Szostak
Żono… – dodałem niskim, zmysłowym głosem i zacząłem się rozbierać. Najpierw zdjąłem koszulkę, potem dżinsy, a na końcu bokserki.
Saylor wypuściła ze świstem powietrze, kiedy stanąłem przed nią zupełnie nagi. – Mówiłaś coś? Żono? Patrzyła na mój brzuch, nogi, ramiona – wszędzie tylko nie na moją twarz. Pstryknąłem palcami. – Hej, spójrz na mnie. Czeka nas poważna rozmowa. – Że niby tak? – Wskazała na mnie i pisnęła. Tak. – Splotłem ramiona. – W porządku. – Zdjęła koszulkę. – Zaczekaj. – Podniosłem ręce. – Co ty wyprawiasz? – To gra dla dwojga. – Dotknęła dłońmi dżinsów. Byliśmy małżeństwem od dwóch dni. Dwóch. Dni.
Rachel Van Dyken
Ja po prostu nie mogę już ścierpieć jej towarzystwa. Ale ona w jednym ma rację. Ona mi powiedziała: żyjesz po coś, dziewczyno. Nie po to, żeby się objadać na ucztach, nie po to, żeby być tak higienicznym jak nikt na świecie. Nie po to, żeby cię wszyscy podziwiali. Powiedziała, że mogę żyć dla bardzo konkretnego celu. Że nawet jak mnie zabiją i złożą w bezimiennym grobie, to dzięki mnie, być może, będzie istnieć coś znacznie ode mnie większego. Coś pięknego (...). Kiedy przestaniesz już żyć, jak każdy przecież... Czy to będzie takie ważne, że twoje imię opisano w kronikach, że za życia podziwiano cię na każdym targu, że książęta chylili przed tobą głowy? Nie sądzę. Ale może, umierając, będzie ci łatwiej, kiedy pomyślisz, że dzięki tobie będzie istnieć coś ślicznego, coś, co jest większe niż każdy człowiek...
Andrzej Ziemiański
Wit Szostak
Żono… – dodałem niskim, zmysłowym głosem i zacząłem się rozbierać. Najpierw zdjąłem koszulkę, potem dżinsy, a na końcu bokserki.
Saylor wypuściła ze świstem powietrze, kiedy stanąłem przed nią zupełnie nagi. – Mówiłaś coś? Żono? Patrzyła na mój brzuch, nogi, ramiona – wszędzie tylko nie na moją twarz. Pstryknąłem palcami. – Hej, spójrz na mnie. Czeka nas poważna rozmowa. – Że niby tak? – Wskazała na mnie i pisnęła. Tak. – Splotłem ramiona. – W porządku. – Zdjęła koszulkę. – Zaczekaj. – Podniosłem ręce. – Co ty wyprawiasz? – To gra dla dwojga. – Dotknęła dłońmi dżinsów. Byliśmy małżeństwem od dwóch dni. Dwóch. Dni.
Rachel Van Dyken
Ja po prostu nie mogę już ścierpieć jej towarzystwa. Ale ona w jednym ma rację. Ona mi powiedziała: żyjesz po coś, dziewczyno. Nie po to, żeby się objadać na ucztach, nie po to, żeby być tak higienicznym jak nikt na świecie. Nie po to, żeby cię wszyscy podziwiali. Powiedziała, że mogę żyć dla bardzo konkretnego celu. Że nawet jak mnie zabiją i złożą w bezimiennym grobie, to dzięki mnie, być może, będzie istnieć coś znacznie ode mnie większego. Coś pięknego (...). Kiedy przestaniesz już żyć, jak każdy przecież... Czy to będzie takie ważne, że twoje imię opisano w kronikach, że za życia podziwiano cię na każdym targu, że książęta chylili przed tobą głowy? Nie sądzę. Ale może, umierając, będzie ci łatwiej, kiedy pomyślisz, że dzięki tobie będzie istnieć coś ślicznego, coś, co jest większe niż każdy człowiek...
Andrzej Ziemiański