się, aż wypatrzył jakiś fakt. Więc zaraz o tym fakcie coś sobie pomyślał. I znowu: fakt. I znowu: myśl. A potem drugi człowiek i jeszcze jakiś fakt, i znowu myśl. A potem: Wymiana myśli. Fakt. Wymiana myśli. Wymiana. Fakt. Ale teraz to nie jest takie proste. Zegarki pognały do przodu, fakty runęły przed siebie, myśli ruszyły z kopyta, wszystko się przemieszało, wszystko szumi jednocześnie albo są same fakty i nie ma żadnych myśli, albo myśli ciurkiem lecą jedna po drugiej jak autobusy i na to wygląda, że jest pożar w kurniku i wyścigi stylem dowolnym.
Agnieszka Osiecka
Tak wiele pamiętała, a tak niewiele umiała odszukać słów, które w pełni oddałyby to, co czuło jej serce i to, co tkwiło niczym tępy, zardzewiały nóż w jej chorej i znużonej życiem głowie. Wciąż z niezadowoleniem odrywała kolejne kartki z brulionu i wciąż z nieukrywanym rozczarowaniem, a nawet rezygnacją, nerwowo ocierała spocone czoło.
Od czasu do czasu z rozgoryczeniem w głosie mówiła sama do siebie.
– Nie umiem, nie potrafię oddać tej całej prawdy, która we mnie tkwi… Jak przelać ból, cierpienie i łzy
na papier? Jakich użyć słów? Przecież na to nie ma określeń… a jeśli nawet są, to ja ich nie znam…
Marta Grzebuła
To było za mało, żeby podnieść księdza na duchu, mdłego był widać ducha. Rozumiał tylko jedno ― że sercem swym i rozumem ani ustrojowi nowemu pomóc nie może, ani wrogom jego nic wytłumaczyć. A przecież mówił, jak mu się zdawało, tak, jak jedynie mógł być przez swoich parafian zrozumiany. Słowa trzeba stosować do ludzi, jak ziarno ― do gleby. Ci rządowi i ci partyjni, to nawet jak dobrą rzecz mówią czy to gębą, czy pisaniem w gazetach, takim ją mówią słowem, które na glebie narodu, a już tym bardziej chłopskiej, przeważnie się nie przyjmuje,
albo w niej nawet gnije; a wszak idzie o to, by dobre ziarno się przyjęło. Ale i
przez księdza posiane ziarno się nie przyjęło, gleba była już widać nazbyt zatruta. Lub może nie zauważył, że się przyjęło?
Maria Dąbrowska
Agnieszka Osiecka
Tak wiele pamiętała, a tak niewiele umiała odszukać słów, które w pełni oddałyby to, co czuło jej serce i to, co tkwiło niczym tępy, zardzewiały nóż w jej chorej i znużonej życiem głowie. Wciąż z niezadowoleniem odrywała kolejne kartki z brulionu i wciąż z nieukrywanym rozczarowaniem, a nawet rezygnacją, nerwowo ocierała spocone czoło.
Od czasu do czasu z rozgoryczeniem w głosie mówiła sama do siebie.
– Nie umiem, nie potrafię oddać tej całej prawdy, która we mnie tkwi… Jak przelać ból, cierpienie i łzy
na papier? Jakich użyć słów? Przecież na to nie ma określeń… a jeśli nawet są, to ja ich nie znam…
Marta Grzebuła
To było za mało, żeby podnieść księdza na duchu, mdłego był widać ducha. Rozumiał tylko jedno ― że sercem swym i rozumem ani ustrojowi nowemu pomóc nie może, ani wrogom jego nic wytłumaczyć. A przecież mówił, jak mu się zdawało, tak, jak jedynie mógł być przez swoich parafian zrozumiany. Słowa trzeba stosować do ludzi, jak ziarno ― do gleby. Ci rządowi i ci partyjni, to nawet jak dobrą rzecz mówią czy to gębą, czy pisaniem w gazetach, takim ją mówią słowem, które na glebie narodu, a już tym bardziej chłopskiej, przeważnie się nie przyjmuje,
albo w niej nawet gnije; a wszak idzie o to, by dobre ziarno się przyjęło. Ale i
przez księdza posiane ziarno się nie przyjęło, gleba była już widać nazbyt zatruta. Lub może nie zauważył, że się przyjęło?
Maria Dąbrowska