nigdy nie widziałem na własne oczy takiego piękna i majestatu, jaki tu się odsłaniał. Biała struga Apurimacu pieniła się w wąwozie tysiące stóp poniżej. Tam gdzie brzegi nie były w całości urwiste lub gdzie zostały uszkodzone przez niedawne osuwiska, strome zbocza pokrywało zielone listowie i wspaniałe kwiaty. Ze szczytów wzniesień koło nas na sześć tysięcy stóp w górę, ku lodowcom i wierzchołkom pokrytym śniegiem wyrastały dalsze zbocza. W oddali, jak wzrokiem sięgnąć labirynt wzgórz, dolin, tropikalnych dżungli i śnieżnych szczytów przykuwał wyobraźnię tak mocno jak pod wpływem czarów. Była to nasza nagroda, gdy osiągnęliśmy najwyższy punkt małej ścieżki i leżeliśmy bez tchu na jej skraju.
Hiram Bingham
- Posłuchaj mnie - warknąłem. - Nie umrzemy.
Wybałuszył przerażone oczy.
- Nie umrzemy - powtórzyłem. - A wiesz dlaczego?
Pokręcił głową.
- Dlatego, że Thomas jest zbyt śliczny, żeby umrzeć, a ja jestem zbyt uparty. - Jeszcze mocniej szarpnąłem go za koszulę. - Ale przede wszystkim dlatego, że jutro jest Oktoberfest, Butters, a polka nigdy nie umrze.
Zamrugał, zdumiony.
- Polka nigdy nie umrze! - wykrzyknąłem. - Powtórz!
Przełknął ślinę.
P-p-polka nigdy nie umrze? - wyjąkał.
Potrząsnąłem nim.
- Głośniej!
- Polka nigdy nie umrze! - zaskrzeczał.
- Damy radę!
- Polka nigdy nie umrze! - wrzasnął Butters.
- Nie wierzę własnym uszom - mruknął Thomas.
Jim Butcher
Żyjemy w półtonach, w półcieniach, w szarościach. Dobre czyny nakładają się na wątpliwej wartości intencje, z jasnymi zamiarami łączą się fałszywe podteksty, ostrożność rozmazuje się w tchórzostwo, poświęcenie w wyrachowanie, roztropność w spryt, prawdomówność w obmowę, odpoczynek w lenistwo, oszczędność w skąpstwo, szczerość w brutalność, sprawiedliwość w okrucieństwo. I niepostrzeżenie, coraz głębiej przesuwa się granica cienia, coraz bardziej szarzeją barwy, zatracamy poczucie zła; dopiero gdy się stanie, uświadamiamy sobie, że to zło, że to od dawna już było zło.
Aż przejdzie obok nas jakiś wielki dobry czyn — jakaś miłość — światło — w którym ujrzymy wszystkie barwy w całym natężeniu i zawstydzimy się naszej szarości.
Mieczysław Maliński
Hiram Bingham
- Posłuchaj mnie - warknąłem. - Nie umrzemy.
Wybałuszył przerażone oczy.
- Nie umrzemy - powtórzyłem. - A wiesz dlaczego?
Pokręcił głową.
- Dlatego, że Thomas jest zbyt śliczny, żeby umrzeć, a ja jestem zbyt uparty. - Jeszcze mocniej szarpnąłem go za koszulę. - Ale przede wszystkim dlatego, że jutro jest Oktoberfest, Butters, a polka nigdy nie umrze.
Zamrugał, zdumiony.
- Polka nigdy nie umrze! - wykrzyknąłem. - Powtórz!
Przełknął ślinę.
P-p-polka nigdy nie umrze? - wyjąkał.
Potrząsnąłem nim.
- Głośniej!
- Polka nigdy nie umrze! - zaskrzeczał.
- Damy radę!
- Polka nigdy nie umrze! - wrzasnął Butters.
- Nie wierzę własnym uszom - mruknął Thomas.
Jim Butcher
Żyjemy w półtonach, w półcieniach, w szarościach. Dobre czyny nakładają się na wątpliwej wartości intencje, z jasnymi zamiarami łączą się fałszywe podteksty, ostrożność rozmazuje się w tchórzostwo, poświęcenie w wyrachowanie, roztropność w spryt, prawdomówność w obmowę, odpoczynek w lenistwo, oszczędność w skąpstwo, szczerość w brutalność, sprawiedliwość w okrucieństwo. I niepostrzeżenie, coraz głębiej przesuwa się granica cienia, coraz bardziej szarzeją barwy, zatracamy poczucie zła; dopiero gdy się stanie, uświadamiamy sobie, że to zło, że to od dawna już było zło.
Aż przejdzie obok nas jakiś wielki dobry czyn — jakaś miłość — światło — w którym ujrzymy wszystkie barwy w całym natężeniu i zawstydzimy się naszej szarości.
Mieczysław Maliński