lub zamykać w najciemniejszych zakamarkach naszych serc, ale ona jest sprytniejsza - wie, jak przeżyć. Potrafi znaleźć sobie drogę do wolności i zaskoczyć nas, pojawiając się, kiedy jesteśmy już cholernie pewni, że umarła, albo, że przynajmniej leży bezpiecznie schowana pod stertami innych spraw...
Jonathan Carroll
Był mroźny, zimowy poranek stycznia 1946 roku. Pełnia księżyca oświetlała drogę, którą sunęły sanie zaprzęgnięte w parę koni. Siedzące w nich dwie młode dziewczyny, spoglądały z przestrachem na pobocze leśne, gdzie co chwilę widać było pojawiające się świecące punkty. Oczy wilków śledziły ich jeszcze nocną wędrówkę. Wyjechały wcześnie rano i miały do przebycia trzydzieści kilometrów do powiatowego miasteczka Głębokie na Wileńszczyźnie, dokąd udawały się po dokumenty pozwalające im opuścić rodzinne strony i wyjechać na Zachód Polski. Opatulone w kożuchy z zapasem chleba, słoniny i swojskiej kiełbasy, oraz butelką samogonu,jechały świadome ważności swojej misji. Alfreda trzymała mocno lejce i powoziła końmi, a Maria pilnowała przyczepionej do sań naftowej latarki, która nie tyle świeciła w mroku, co odstraszała wilki, tak często atakujące konie. Kiedy już dojechały do miasta, na ulicach świeciły się jeszcze nocne latarnie, ale coraz wyraźniej rozjaśniał się powoli mrok i nastawał dzień. Do starostwa miały jeszcze kawałek drogi, więc jadąc zaśnieżonymi ulicami, z zaciekawieniem przypatrywały się zniszczonemu po wojnie miastu. Niektóre sklepy miały już nowe okna wystawowe, a w nich nowe towary. Pojawiły się też szyldy obwieszczające obecność szewca, fryzjera, krawca. Konie zmęczone szybką jazdą, teraz ciągnęły wolno sanie, a one przypatrywały się wszystkiemu, co przyciągało wzrok. W bocznej uliczce, tuż przed skrzyżowaniem głównych ulic, zobaczyły szereg zaprzęgów konnych - takich samych, jak ten, którym tu przybyły.
- Boże! - Alfreda, zobacz - powiedziała Maria, ile tutaj ludzi!
- No...mruknęła Alfreda. - To chyba tu wydają pozwolenie na wyjazd. - Zajeżdżamy!- zarządziła i niewiele już myśląc, skierowała konie w tą właśnie uliczkę.
Barbara Iskra Kozińska
Jonathan Carroll
Był mroźny, zimowy poranek stycznia 1946 roku. Pełnia księżyca oświetlała drogę, którą sunęły sanie zaprzęgnięte w parę koni. Siedzące w nich dwie młode dziewczyny, spoglądały z przestrachem na pobocze leśne, gdzie co chwilę widać było pojawiające się świecące punkty. Oczy wilków śledziły ich jeszcze nocną wędrówkę. Wyjechały wcześnie rano i miały do przebycia trzydzieści kilometrów do powiatowego miasteczka Głębokie na Wileńszczyźnie, dokąd udawały się po dokumenty pozwalające im opuścić rodzinne strony i wyjechać na Zachód Polski. Opatulone w kożuchy z zapasem chleba, słoniny i swojskiej kiełbasy, oraz butelką samogonu,jechały świadome ważności swojej misji. Alfreda trzymała mocno lejce i powoziła końmi, a Maria pilnowała przyczepionej do sań naftowej latarki, która nie tyle świeciła w mroku, co odstraszała wilki, tak często atakujące konie. Kiedy już dojechały do miasta, na ulicach świeciły się jeszcze nocne latarnie, ale coraz wyraźniej rozjaśniał się powoli mrok i nastawał dzień. Do starostwa miały jeszcze kawałek drogi, więc jadąc zaśnieżonymi ulicami, z zaciekawieniem przypatrywały się zniszczonemu po wojnie miastu. Niektóre sklepy miały już nowe okna wystawowe, a w nich nowe towary. Pojawiły się też szyldy obwieszczające obecność szewca, fryzjera, krawca. Konie zmęczone szybką jazdą, teraz ciągnęły wolno sanie, a one przypatrywały się wszystkiemu, co przyciągało wzrok. W bocznej uliczce, tuż przed skrzyżowaniem głównych ulic, zobaczyły szereg zaprzęgów konnych - takich samych, jak ten, którym tu przybyły.
- Boże! - Alfreda, zobacz - powiedziała Maria, ile tutaj ludzi!
- No...mruknęła Alfreda. - To chyba tu wydają pozwolenie na wyjazd. - Zajeżdżamy!- zarządziła i niewiele już myśląc, skierowała konie w tą właśnie uliczkę.
Barbara Iskra Kozińska