jesteśmy. (...) Chłopak, który pracuje w miejscowym fast-foodzie, również w pełni nas akceptuje, ale tylko dlatego, że tak naprawdę w ogóle go nie obchodzimy. (...) Mądry przyjaciel pokaże wam inny punkt widzenia.
Andy Andrews
Ciekawe, dlaczego tak wiele kobiet widzie we mnie podręczny konfesjonał, przenośny i do zmontowania w każdej kawiarni. Dlaczego przypominam im Balzaka w popularnym wydaniu? Może po prostu dlatego, że czują, że ja je lubię i jestem za nimi. A może ja sam je to tego podbechtuję, nieznacznie i dyskretnie, zaś kobiety dość często wolą się obnażać psychicznie niż inaczej, co wcale mnie nie cieszy w większości wypadków, ale jakoś bawi. Niektóre, jak opowiedzą wszystko, wierząc, że trafiły na dobrego odbiorcę, czują się jak po orgazmie. Większa satysfakcja, mniej męczy, nie trzeba się rozbierać, czyli uprzednio zadbać o odpowiednią bieliznę. Zresztą to moje koleżeństwo, które one zdają się tak cenić, jest mało bezinteresowne. Mogę godzinami słuchać tych ładnych, natomiast nawet najczarowniejsza umysłowo, lecz o gorszej cerze i zębach nie może liczyć na długie sesje. Moja chęć drążenia - excusez le mot - pozostaje w jakiejś relacji do aparycji: im lepiej dziewczyna wygląda, tym bardziej ja zmieniam się w rozbuchanego psychoanalityka. Nigdy nie wiadomo, kiedy człowiekowi coś z takiego wysiłku kapnie. Najczęściej nic, ciekawość bierze górę nad podświadomą, często całkiem świadomą, skłonnością, rzecz roztapia się w gadaniu, nagrodą jest na pół kokieteryjne westchnienie: "Ty to nas znasz", które nic mi nie daje, bo jak znam, to chcę. Inaczej ona nie dojdzie do wniosku, że znam. Trochę selfdefeating, jak mówią Anglicy.
Leopold Tyrmand
Andy Andrews
Ciekawe, dlaczego tak wiele kobiet widzie we mnie podręczny konfesjonał, przenośny i do zmontowania w każdej kawiarni. Dlaczego przypominam im Balzaka w popularnym wydaniu? Może po prostu dlatego, że czują, że ja je lubię i jestem za nimi. A może ja sam je to tego podbechtuję, nieznacznie i dyskretnie, zaś kobiety dość często wolą się obnażać psychicznie niż inaczej, co wcale mnie nie cieszy w większości wypadków, ale jakoś bawi. Niektóre, jak opowiedzą wszystko, wierząc, że trafiły na dobrego odbiorcę, czują się jak po orgazmie. Większa satysfakcja, mniej męczy, nie trzeba się rozbierać, czyli uprzednio zadbać o odpowiednią bieliznę. Zresztą to moje koleżeństwo, które one zdają się tak cenić, jest mało bezinteresowne. Mogę godzinami słuchać tych ładnych, natomiast nawet najczarowniejsza umysłowo, lecz o gorszej cerze i zębach nie może liczyć na długie sesje. Moja chęć drążenia - excusez le mot - pozostaje w jakiejś relacji do aparycji: im lepiej dziewczyna wygląda, tym bardziej ja zmieniam się w rozbuchanego psychoanalityka. Nigdy nie wiadomo, kiedy człowiekowi coś z takiego wysiłku kapnie. Najczęściej nic, ciekawość bierze górę nad podświadomą, często całkiem świadomą, skłonnością, rzecz roztapia się w gadaniu, nagrodą jest na pół kokieteryjne westchnienie: "Ty to nas znasz", które nic mi nie daje, bo jak znam, to chcę. Inaczej ona nie dojdzie do wniosku, że znam. Trochę selfdefeating, jak mówią Anglicy.
Leopold Tyrmand