się z wzajemnego szacunku, robią dzieci z wzajemnego szacunku; a wiem przecie dobrze, że miłość, dopóki namiętność się nie poruszy, wymaga od nich, i to jest jej specjalność, aby estetyczna jej strona nie zderzyła się z moralną. W tym względzie miłość ma własną dialektykę.
Søren Aabye Kierkegaard
Moje ciało [...] stało się nagle ważne i użyteczne. W miarę jak poznawałam ciepło jego zaklęśnięć, wrażliwość naskórka, podziwiałam je i lubiłam coraz bardziej. W ten sam sposób patrzyłam i na jego ciało, trochę inne niż moje, ale przecież takie samo we wszystkich odruchach i odczuciach. Prędko przywykłam zasypiać z głową wtuloną w jego ramię, z plecami mocno przywartymi do jego piersi. Odwracając się w nocy na bok, czułam, jak jego ręce przygarniają mnie poprzez sen. W dzień także starałam się być blisko niego. Kiedy chodziliśmy po ogrodzie, wisiałam uczepiona jego ramienia, w domu najchętniej sadowiłam mu się na kolanach, a gdy malował, kręciłam się niecierpliwie dookoła i pod pretekstem, że chcę zobaczyć w jaki sposób miesza farby, pochylałam się nad nim i wchłaniałam jego zapach. Początkowo nie chciałam się godzić na rozstania, najchętniej spędzałabym z nim wszystkie dni, po kilku miesiącach jednak, podczas których wyjeżdżał i przyjeżdżał kilkakrotnie, przywykłam do tego, że odchodzi. Sama odprowadzałam go na stację, całowałam na do widzenia i biegłam wzdłuż ruszającego pociągu, machając podniesioną ręką. Wiedziałam, że za kilka dni wystarczy wspiąć się na parapet okienny, żeby zobaczyć go znowu, idącego szybko ścieżką wzdłuż ogrodu. Wiedziałam, że na mój widok przyspieszy kroku, przeskoczy furtkę i weźmie mnie na ręce.
Halina Poświatowska
Søren Aabye Kierkegaard
Moje ciało [...] stało się nagle ważne i użyteczne. W miarę jak poznawałam ciepło jego zaklęśnięć, wrażliwość naskórka, podziwiałam je i lubiłam coraz bardziej. W ten sam sposób patrzyłam i na jego ciało, trochę inne niż moje, ale przecież takie samo we wszystkich odruchach i odczuciach. Prędko przywykłam zasypiać z głową wtuloną w jego ramię, z plecami mocno przywartymi do jego piersi. Odwracając się w nocy na bok, czułam, jak jego ręce przygarniają mnie poprzez sen. W dzień także starałam się być blisko niego. Kiedy chodziliśmy po ogrodzie, wisiałam uczepiona jego ramienia, w domu najchętniej sadowiłam mu się na kolanach, a gdy malował, kręciłam się niecierpliwie dookoła i pod pretekstem, że chcę zobaczyć w jaki sposób miesza farby, pochylałam się nad nim i wchłaniałam jego zapach. Początkowo nie chciałam się godzić na rozstania, najchętniej spędzałabym z nim wszystkie dni, po kilku miesiącach jednak, podczas których wyjeżdżał i przyjeżdżał kilkakrotnie, przywykłam do tego, że odchodzi. Sama odprowadzałam go na stację, całowałam na do widzenia i biegłam wzdłuż ruszającego pociągu, machając podniesioną ręką. Wiedziałam, że za kilka dni wystarczy wspiąć się na parapet okienny, żeby zobaczyć go znowu, idącego szybko ścieżką wzdłuż ogrodu. Wiedziałam, że na mój widok przyspieszy kroku, przeskoczy furtkę i weźmie mnie na ręce.
Halina Poświatowska