Napis na powitalnej tablicy mojego miasteczka powinien oficjalnie głosić: „Witamy w Grajdole- większym
od dziury, ale tak małym, że grozi tu klaustrofobia”! Osiem tysięcy mieszkańców, jeden podobny do drugiego, totalnie beznadziejne prognozy pogody, słonecznej przez cały rok, ogrodzone, sztampowe domki oraz połacie pól uprawnych- tak właśnie wygląda Grajdoł…
Ellen Schreiber
- Zobacz Klaruniu, jak pięknie. - Pani Marianna przypinała właśnie piątą żabkę. - Tylko nie puść, Alojzy - upomniała męża.
- Yhy - odburknął pan Alojzy, który poczuł, że dzieje się z nim coś dziwnego.
- Jeszcze jedna, druga... prawie gotowe, czwarta... osta... - pani Marianna wychyliła się w kierunku ostatniej, najodleglejszej żabki; jeszcze centymetr, milimetr... - Oooch! AAA...looo...jzyyy!... - dobiegło nagle z góry. Pani Marianna zachybotała się niebezpiecznie na szczycie drewnianej góry stołków i stolików.
- Alojzy zrób coś, zaraz spadnę! Alojzy, trzymaj mnie!
Alojzy trzymał, ale stolik nie wy-trzymał, niestety. Trzasnął i pękł na pół.
Pierwszą myślą pana Alojzego było: „Łapać”, drugą: „Przecież mnie zgniecie, głupia baba!”, trzecią: „A co mi tam...”; potem przestał myśleć, zaczął działać. Energicznie szarpnął za obrus, leżący na kuchennym stole. Stosy naczyń poleciały z hukiem na podłogę. Alojzy Wróbel nawet tego nie zauważył. Wbił wzrok w chyboczącą się pupę swojej żony, wspomniał dawne marzenie: „żeby choć raz, choć jeden raz być...” i przybrał odpowiednią postawę. Szeroko rozpostarł ręce, w których trzymał obrus, naprężył ramiona, wciągnął brzuch, lekko pochylił głowę i...
Wszyscy wstrzymali oddech. „Przecież nie uda mu się jej złapać! Co on chce zrobić?... Boże...!”
...i gdy pani Marianna przestała się chybotać, a zaczęła spadać - prosto na głowę swojego męża - pan Wróbel krzyknął na całe gardło:
- Oooo---le! - i w ostatnim momencie zrobił piękny, przepisowy unik.
Joanna Łukowska
Ellen Schreiber
- Zobacz Klaruniu, jak pięknie. - Pani Marianna przypinała właśnie piątą żabkę. - Tylko nie puść, Alojzy - upomniała męża.
- Yhy - odburknął pan Alojzy, który poczuł, że dzieje się z nim coś dziwnego.
- Jeszcze jedna, druga... prawie gotowe, czwarta... osta... - pani Marianna wychyliła się w kierunku ostatniej, najodleglejszej żabki; jeszcze centymetr, milimetr... - Oooch! AAA...looo...jzyyy!... - dobiegło nagle z góry. Pani Marianna zachybotała się niebezpiecznie na szczycie drewnianej góry stołków i stolików.
- Alojzy zrób coś, zaraz spadnę! Alojzy, trzymaj mnie!
Alojzy trzymał, ale stolik nie wy-trzymał, niestety. Trzasnął i pękł na pół.
Pierwszą myślą pana Alojzego było: „Łapać”, drugą: „Przecież mnie zgniecie, głupia baba!”, trzecią: „A co mi tam...”; potem przestał myśleć, zaczął działać. Energicznie szarpnął za obrus, leżący na kuchennym stole. Stosy naczyń poleciały z hukiem na podłogę. Alojzy Wróbel nawet tego nie zauważył. Wbił wzrok w chyboczącą się pupę swojej żony, wspomniał dawne marzenie: „żeby choć raz, choć jeden raz być...” i przybrał odpowiednią postawę. Szeroko rozpostarł ręce, w których trzymał obrus, naprężył ramiona, wciągnął brzuch, lekko pochylił głowę i...
Wszyscy wstrzymali oddech. „Przecież nie uda mu się jej złapać! Co on chce zrobić?... Boże...!”
...i gdy pani Marianna przestała się chybotać, a zaczęła spadać - prosto na głowę swojego męża - pan Wróbel krzyknął na całe gardło:
- Oooo---le! - i w ostatnim momencie zrobił piękny, przepisowy unik.
Joanna Łukowska