jednakowo szczęśliwych ludzi, tyle że w różnych wypadkach to szczęście jest wywołane różnymi nabytkami. Dlatego też człowiek idzie do sklepu nie po rzeczy, ale po owo szczęście, a tego tam nie sprzedają.
Wiktor Pielewin
Ilekroć budził się rano, czuł, że pragnie żyć w sposób prawy, być człowiekiem dobrym i znaczącym, że chce - jakkolwiek prosto to brzmi i jakkolwiek niemożliwe okazywało się w rzeczywistości - być szczęśliwy. Lecz każdego dnia serce zstępowało mu z piersi do żołądka. Zaraz po południu ogarniało go przemożne wrażenie, że wszystko jest nie tak albo że tylko dla niego wszystko jest nie takie jakie być powinno, a wrażeniu temu towarzyszyło pragnienie samotności. Do wieczora osiągał spełnienie: samotny w bezmiarze swojego żalu, samotny w swojej bezcelowej winie, samotny nawet w swoim osamotnieniu. "Nie jestem smutny" - powtarzał w duchu raz po raz. "Nie jestem smutny". Jakby miał szansę pewnego dnia na dobre to sobie wmówić. Albo siebie okłamać. Lub wmówić to innym - bo gorsze niż smutek może być tylko to, że o naszym smutku wiedzą właśnie inni. "Nie jestem smutny. Nie jestem smutny". Jego życie kryło bowiem w sobie bezkresne perspektywy szczęścia, a to z tej przyczyny, że było pustym białym pokojem. Zasypiał z sercem w nogach łóżka, jakby to było udomowione zwierzę, a nie część jego własnego ciała. Co rano budził się i stwierdzał, że wróciło do kredensu klatki piersiowej - troszkę cięższe, troszkę słabsze, wciąż jednak biło. Po południu zaś znów ogarniało go przemożne pragnienie, żeby być gdzie indziej, kim innym, kim innym gdzie indziej.
Jonathan Safran Foer
Wiktor Pielewin
Ilekroć budził się rano, czuł, że pragnie żyć w sposób prawy, być człowiekiem dobrym i znaczącym, że chce - jakkolwiek prosto to brzmi i jakkolwiek niemożliwe okazywało się w rzeczywistości - być szczęśliwy. Lecz każdego dnia serce zstępowało mu z piersi do żołądka. Zaraz po południu ogarniało go przemożne wrażenie, że wszystko jest nie tak albo że tylko dla niego wszystko jest nie takie jakie być powinno, a wrażeniu temu towarzyszyło pragnienie samotności. Do wieczora osiągał spełnienie: samotny w bezmiarze swojego żalu, samotny w swojej bezcelowej winie, samotny nawet w swoim osamotnieniu. "Nie jestem smutny" - powtarzał w duchu raz po raz. "Nie jestem smutny". Jakby miał szansę pewnego dnia na dobre to sobie wmówić. Albo siebie okłamać. Lub wmówić to innym - bo gorsze niż smutek może być tylko to, że o naszym smutku wiedzą właśnie inni. "Nie jestem smutny. Nie jestem smutny". Jego życie kryło bowiem w sobie bezkresne perspektywy szczęścia, a to z tej przyczyny, że było pustym białym pokojem. Zasypiał z sercem w nogach łóżka, jakby to było udomowione zwierzę, a nie część jego własnego ciała. Co rano budził się i stwierdzał, że wróciło do kredensu klatki piersiowej - troszkę cięższe, troszkę słabsze, wciąż jednak biło. Po południu zaś znów ogarniało go przemożne pragnienie, żeby być gdzie indziej, kim innym, kim innym gdzie indziej.
Jonathan Safran Foer