szeregach. Obok ludzi. Mieliśmy dwanaście miesięcy. Dwanaście długich miesięcy. Pięknych? Pełnych bólu? Zapewne i jedno i drugie. Mieliśmy być przy nich. Pomagać. Czasem działaniem. Czasem tylko poczuciem, że nie są sami. Byłem świadomy powagi zadania.
Monika Jagodzińska
Zawołałem psa i usadowiłem się z nim razem w fotelu przy oknie. Lubiłem siedzieć cicho i przyglądać się, jak Pat się ubiera. Nigdy nie odczuwałem silnej tajemnicy wiecznej obcości kobiety, jak właśnie przy tym cichym odsuwaniu się i podchodzeniu do lustra, przy tym uważnym badaniu, zupełnym zatopieniu się w sobie, cofaniu się do nieświadomej mądrości swej płci. Nie mogłem sobie wyobrazić, żeby pr
awdziwa kobieta ubierała się, trajkocząc i chichocząc. Jeżeli to czyni, nie ma w niej tajemnicy i nie dającego się określić czaru ustawicznego wymykania się. Lubiłem w Pat jej miękkie, a jednak sprężyste poruszanie się przed lustrem. Cudownie było przyglądać się jak czesze włosy albo pociąga ołówkiem brwi ostrożnie i uważnie, jak strzałą przyłożoną do skroni. Miała w sobie wtedy coś z sarny i coś ze smukłej pantery, a także coś z amazonki przygotowującej się do walki. Zapomniała zupełnie o otoczeniu, twarz jej zdradzała powagę i skupienie, obserwowała pilnie i spokojnie swoje odbicie w lustrze, a gdy pochylała się ku niemu całkiem blisko, zdawało się, że nie jest to w ogóle odbicie w zwierciadle, lecz oto spoglądają sobie w oczy śmiało i pytająco, poprzez mrok rzeczywistości i tysiącleci, dwie kobiety z prastarą mądrością utajoną w źrenicach.
Erich Maria Remarque
Monika Jagodzińska
Zawołałem psa i usadowiłem się z nim razem w fotelu przy oknie. Lubiłem siedzieć cicho i przyglądać się, jak Pat się ubiera. Nigdy nie odczuwałem silnej tajemnicy wiecznej obcości kobiety, jak właśnie przy tym cichym odsuwaniu się i podchodzeniu do lustra, przy tym uważnym badaniu, zupełnym zatopieniu się w sobie, cofaniu się do nieświadomej mądrości swej płci. Nie mogłem sobie wyobrazić, żeby pr
awdziwa kobieta ubierała się, trajkocząc i chichocząc. Jeżeli to czyni, nie ma w niej tajemnicy i nie dającego się określić czaru ustawicznego wymykania się. Lubiłem w Pat jej miękkie, a jednak sprężyste poruszanie się przed lustrem. Cudownie było przyglądać się jak czesze włosy albo pociąga ołówkiem brwi ostrożnie i uważnie, jak strzałą przyłożoną do skroni. Miała w sobie wtedy coś z sarny i coś ze smukłej pantery, a także coś z amazonki przygotowującej się do walki. Zapomniała zupełnie o otoczeniu, twarz jej zdradzała powagę i skupienie, obserwowała pilnie i spokojnie swoje odbicie w lustrze, a gdy pochylała się ku niemu całkiem blisko, zdawało się, że nie jest to w ogóle odbicie w zwierciadle, lecz oto spoglądają sobie w oczy śmiało i pytająco, poprzez mrok rzeczywistości i tysiącleci, dwie kobiety z prastarą mądrością utajoną w źrenicach.
Erich Maria Remarque