ten ktoś cierpi, jest umierający, a obleją nas zimne poty. Ale rozszerzając perspektywę, wyobraźmy sobie, że ta osoba przyzywa nas na pomocy w chwili, gdy nie potrafi opanować strachu, a zapragniemy umrzeć.
Pierre Lemaitre
Ulica Plumet była zupełnym pustkowiem; śmierć dawnych właścicieli, rewolucja, która przeszła tędy, upadek starych fortun, pustka, zapomnienie, czterdzieści lat opuszczenia i sieroctwa sprawiły, że do tego uprzywilejowanego zakątka powróciły znów paprocie, sasanki, szaleje, dziewanny, złocienie, naparstnice, wysokie trawy, wielkie karbowane rośliny o szerokich liściach, jakby wyciętych z bladozielonego sukna, jaszczurki, chrząszcze ruchliwe i niespokojne żuki, że z głębin ziemi dobyła się i zapanowała wśród tych murów jakaś dzika i niedostępna wielkość, że natura, która krzyżuje nędzne poczynania człowieka i króluje niepodzielnie tam, gdzie króluje – zarówno w mrówce, jak i w orle – rozkwitła w tym skromnym paryskim ogródku z taką dzikością i majestatem jak w dziewiczych lasach Nowego Świata.
Nie ma bowiem rzeczy małych. Wie o tym dobrze ten, kto odczuwa głęboko tajniki przyrody. I choć nie jest danym filozofii dostąpienie absolutnego zadowolenia w czymkolwiek – ani w zbadaniu przyczyny, ani w ograniczeniu skutku – przecież badacz wpada w najwyższy zachwyt wobec tego rozkładu sił zmierzających do jedności. Wszystko pracuje dla wszystkich.
Algebrę można stosować do obłoków; z promieniowania gwiazdy korzysta róża; żaden myśliciel nie ośmieliłby się twierdzić, że woń głogów nie ma wpływu na gwiezdne konstelacje. Któż może zbadać jaką drogą przebiega atom? Nie wiemy, czy powstawanie świata nie jest zależne od spadania ziaren piasku. Któż zna wzajemne przypływy i odpływy rzeczy nieskończenie wielkich i nieskończenie małych, któż zna echa, jakie wywołują przyczyny w otchłaniach istot i lawinach wszechświata? Drobny żuczek ma swoje znaczenie; to, co małe, jest wielkie; co wielkie – jest małe; wszystko musi pozostawać w równowadze; przerażająca to wizja dla umysłu.
Victor Hugo
Pierre Lemaitre
Ulica Plumet była zupełnym pustkowiem; śmierć dawnych właścicieli, rewolucja, która przeszła tędy, upadek starych fortun, pustka, zapomnienie, czterdzieści lat opuszczenia i sieroctwa sprawiły, że do tego uprzywilejowanego zakątka powróciły znów paprocie, sasanki, szaleje, dziewanny, złocienie, naparstnice, wysokie trawy, wielkie karbowane rośliny o szerokich liściach, jakby wyciętych z bladozielonego sukna, jaszczurki, chrząszcze ruchliwe i niespokojne żuki, że z głębin ziemi dobyła się i zapanowała wśród tych murów jakaś dzika i niedostępna wielkość, że natura, która krzyżuje nędzne poczynania człowieka i króluje niepodzielnie tam, gdzie króluje – zarówno w mrówce, jak i w orle – rozkwitła w tym skromnym paryskim ogródku z taką dzikością i majestatem jak w dziewiczych lasach Nowego Świata.
Nie ma bowiem rzeczy małych. Wie o tym dobrze ten, kto odczuwa głęboko tajniki przyrody. I choć nie jest danym filozofii dostąpienie absolutnego zadowolenia w czymkolwiek – ani w zbadaniu przyczyny, ani w ograniczeniu skutku – przecież badacz wpada w najwyższy zachwyt wobec tego rozkładu sił zmierzających do jedności. Wszystko pracuje dla wszystkich.
Algebrę można stosować do obłoków; z promieniowania gwiazdy korzysta róża; żaden myśliciel nie ośmieliłby się twierdzić, że woń głogów nie ma wpływu na gwiezdne konstelacje. Któż może zbadać jaką drogą przebiega atom? Nie wiemy, czy powstawanie świata nie jest zależne od spadania ziaren piasku. Któż zna wzajemne przypływy i odpływy rzeczy nieskończenie wielkich i nieskończenie małych, któż zna echa, jakie wywołują przyczyny w otchłaniach istot i lawinach wszechświata? Drobny żuczek ma swoje znaczenie; to, co małe, jest wielkie; co wielkie – jest małe; wszystko musi pozostawać w równowadze; przerażająca to wizja dla umysłu.
Victor Hugo