lub potrzeby, staje się centrum świata i wymaga całej wiedzy o świecie po to, by odpowiednio ją wyjaśnić. [...] Obaj przyjaciele [Lewis i Tolkien] zgadzali się, że rozwinięta wyobraźnia jest równie ważna jak myślenie, a jedno bez drugiego staje się ubogie.
Colin Duriez
Na szczycie zostawiłem zieleń i słońce ciepłego dnia wiosny i zszedłem w głębokie wąwozy, w wąskie szczeliny między skalnymi ścianami zionącymi przenikliwym zimnem, zasypane jeszcze śniegiem, o ścianach pokrytych zamarzniętym szkliwem, podparte lodowymi stalaktytami. Miałem wrażenie napierania na mnie szarych, mokrych i zimnych skał w ciasnych przejściach, czułem atawistyczny lęk i szukając ratunku, patrzyłem w górę, na wąską, poszarpaną linię świetlistego błękitu nieba między atakującymi mnie głazami, patrzyłem niczym na raj utracony z dna piekła.
Piekło nie jest gorące, nie. Tam jest lód i szare kamienie; i nie mieszkańcy raju patrzą w dół dla swojej radości (jakże wątpliwej moralnie), a ci z dołu patrzą na spacerujących mieszkańców asfodelowych łąk.
Schodząc kamienistym łożyskiem strumienia po wschodniej stronie zbocza, przechodziłem między dwoma grupami skał zwanymi Skalnymi Wrotami. Ich posępną, ale majestatyczną urodę, wielkość, przy której człowiek czuje się mały i bezwarunkowo podległy prawom przyrody, dobrze widać, gdy minąwszy je obejrzy się i podniesie głowę: pionowo wyrastają ze stromizny zbocza szare, surowe, posępne, groźne, wieczne; są jak strażnicy twierdzy z powieści fantasy, jak bramy czarodziejskiego świata.
Krzysztof Gdula
Colin Duriez
Na szczycie zostawiłem zieleń i słońce ciepłego dnia wiosny i zszedłem w głębokie wąwozy, w wąskie szczeliny między skalnymi ścianami zionącymi przenikliwym zimnem, zasypane jeszcze śniegiem, o ścianach pokrytych zamarzniętym szkliwem, podparte lodowymi stalaktytami. Miałem wrażenie napierania na mnie szarych, mokrych i zimnych skał w ciasnych przejściach, czułem atawistyczny lęk i szukając ratunku, patrzyłem w górę, na wąską, poszarpaną linię świetlistego błękitu nieba między atakującymi mnie głazami, patrzyłem niczym na raj utracony z dna piekła.
Piekło nie jest gorące, nie. Tam jest lód i szare kamienie; i nie mieszkańcy raju patrzą w dół dla swojej radości (jakże wątpliwej moralnie), a ci z dołu patrzą na spacerujących mieszkańców asfodelowych łąk.
Schodząc kamienistym łożyskiem strumienia po wschodniej stronie zbocza, przechodziłem między dwoma grupami skał zwanymi Skalnymi Wrotami. Ich posępną, ale majestatyczną urodę, wielkość, przy której człowiek czuje się mały i bezwarunkowo podległy prawom przyrody, dobrze widać, gdy minąwszy je obejrzy się i podniesie głowę: pionowo wyrastają ze stromizny zbocza szare, surowe, posępne, groźne, wieczne; są jak strażnicy twierdzy z powieści fantasy, jak bramy czarodziejskiego świata.
Krzysztof Gdula