i uświadomiłem sobie, jaki niemądry wcześniej byłem. Ponieważ nagle wszystko, życie samo w sobie stało się niezwykle głębokim doświadczeniem. To było tak, jak gdybym przeniósł się na zupełnie inną planetę ni ta, na której do tej pory mieszkałem.
John Boyne
Powiedz, czego dokładnie się boisz? - zapytał, oszałamiając mnie po raz kolejny wonia swojego oddechu.
- Tego, że uderzę o drzewo. - Przęłknęłam głośno ślinę. - I zginę na miejscu. I że jeszcze potem zwymiotuje.
Nie pozwolił sobie na to, żeby się roześmiać - pocałował mnie za to we wgłebieniu między obojczykami.
- Nadal się boisz? - zamruczał, nie odsuwając chłodnych warg od mojej skóry.
- tak. - Miałam trudności z koncentracją. - Że uderzę w drzewo. I że zrobi mi się niedobrze.
Przejechał mi powolutku nosem po szyi, od miejsca, w którym mnie pocałował, aż po brodę. Jego oddech był tak lodowaty, że szczpyał niczym powietrze w mroźny dzień.
- A teraz? - szepnął wtulony w mój policzek.
- Bez zmian - wymamrotałam. - Drzewa. wymioty.
Edward złożył delikatne pocałunki na mych powiekach.
- Bello, chyba nie myslisz, że mógłbym uderzyć w drzewo?
- Ty nie, ale ja tak - odparłam, ale już bez większego przekonania.
Zwęszywszy rychłe zwycięstwo, Edward pocałował mnie kilkakrotnie w policzek, zatrzymując się tuż przed kącikiem ust.
- Sądzisz, że pozwoliłbym na to, zebys się przy mnie zraniła? - Musnął moja rozedrganą dolną wargę swoją górną.
- Nie. - Wiedziałam, że oprócz drzew miałam jeszcze jeden argument, ale zupełnie wyleciał mi on z głowy.
- Sama widzisz. - Nasze wargi dotykały się co chwila. - Nie ma się czego bać, prawda?
Poddałam się.
- Nie. Nie ma.
Słysząc to, Edward ujął moją twarz w obie dłonie i pocałował mnie nareszcie tak zupełnie na serio, namiętnie, niemal brutalnie.
Tym razem nie dało się w żaden sposób usprawiedliwić mojego zachowania - wiedziałam juz przecież doskonale, jakie będą jego konsekwencje, a mimo to nie potrafiłam się powstrzymac i postąpiłam dokładnie tak samo. Zamiast, dla własnego bezpieczeństwa, zastygnąć nieruchomo, przycisnęłam Edwarda mocniej do siebie, rozwierając przy tym wargi i wydając z siebie głośne westchnienie.
Natychmiast bez większego wysiłku wyrwał się z moich objęc.
- A niech cię, dziewczyno! Wpędzisz mnie do grobu.
Stephenie Meyer
John Boyne
Powiedz, czego dokładnie się boisz? - zapytał, oszałamiając mnie po raz kolejny wonia swojego oddechu.
- Tego, że uderzę o drzewo. - Przęłknęłam głośno ślinę. - I zginę na miejscu. I że jeszcze potem zwymiotuje.
Nie pozwolił sobie na to, żeby się roześmiać - pocałował mnie za to we wgłebieniu między obojczykami.
- Nadal się boisz? - zamruczał, nie odsuwając chłodnych warg od mojej skóry.
- tak. - Miałam trudności z koncentracją. - Że uderzę w drzewo. I że zrobi mi się niedobrze.
Przejechał mi powolutku nosem po szyi, od miejsca, w którym mnie pocałował, aż po brodę. Jego oddech był tak lodowaty, że szczpyał niczym powietrze w mroźny dzień.
- A teraz? - szepnął wtulony w mój policzek.
- Bez zmian - wymamrotałam. - Drzewa. wymioty.
Edward złożył delikatne pocałunki na mych powiekach.
- Bello, chyba nie myslisz, że mógłbym uderzyć w drzewo?
- Ty nie, ale ja tak - odparłam, ale już bez większego przekonania.
Zwęszywszy rychłe zwycięstwo, Edward pocałował mnie kilkakrotnie w policzek, zatrzymując się tuż przed kącikiem ust.
- Sądzisz, że pozwoliłbym na to, zebys się przy mnie zraniła? - Musnął moja rozedrganą dolną wargę swoją górną.
- Nie. - Wiedziałam, że oprócz drzew miałam jeszcze jeden argument, ale zupełnie wyleciał mi on z głowy.
- Sama widzisz. - Nasze wargi dotykały się co chwila. - Nie ma się czego bać, prawda?
Poddałam się.
- Nie. Nie ma.
Słysząc to, Edward ujął moją twarz w obie dłonie i pocałował mnie nareszcie tak zupełnie na serio, namiętnie, niemal brutalnie.
Tym razem nie dało się w żaden sposób usprawiedliwić mojego zachowania - wiedziałam juz przecież doskonale, jakie będą jego konsekwencje, a mimo to nie potrafiłam się powstrzymac i postąpiłam dokładnie tak samo. Zamiast, dla własnego bezpieczeństwa, zastygnąć nieruchomo, przycisnęłam Edwarda mocniej do siebie, rozwierając przy tym wargi i wydając z siebie głośne westchnienie.
Natychmiast bez większego wysiłku wyrwał się z moich objęc.
- A niech cię, dziewczyno! Wpędzisz mnie do grobu.
Stephenie Meyer