Pięciolatki potrafią być niewiarygodnie okrutne. Mówią rzeczy, których nie powiedziałby wam dorosły. Rzucają
kąśliwe komentarze na temat twojego wyglądu, rodziny, sposobu, w jaki mówisz i pachniesz, na temat ubrań, które nosisz. Gdyby ktoś odezwał się do ciebie w taki sposób w biurze, zostałby zwolniony za mobbing, tymczasem w szkole był to naturalny porządek rzeczy.
Ruth Ware
Za imponującym stołem ofiarnym zdobnie przystrojony
proboszcz wygłaszał kazanie. Głos wzmacniany przez
aparaturę hi-fi brzmiał dumnie i srogo, membrany doskonale
wtłaczały w uszy słowa wielebnego pełnomocnika Pana na
okręg Ziemia.
- Zaprawdę powiadam wam, kajajcie się! Nieście z
pokorą swój krzyż! Umartwiajcie dusze i ciała wasze, by
posiąść szczęście wieczne! Nie myślcie o własnych dobrach,
ofiarujcie je Kościołowi na chwałę imienia Pańskiego. On
wam to wynagrodzi! Ten skromny przybytek - pulchną ręką
zatoczył krąg - potrzebuje wsparcia. Przydałyby się onyksowe
płyty na podłogę, srebrne lichtarze w obu nawach, krzyż z
mahoniu, spiżowy dzwon, jeszcze dwa budynki dla kapłanów,
seminarium, bo obecne jest zbyt ciasne, i wiele innych
podstawowych rzeczy, o których nawet nie macie pojęcia.
Czyż nasz kościół ma być biedniejszy od tego z południowej
dzielnicy? Chcecie uchodzić za skąpców szczędzących grosza
na Dom Boży?!
Zapadło milczenie. Urządzenie pogłosowe powtarzało
ostatnie słowa. Ludzie wyglądali na skruszonych -
proporcjonalnie do wysokości swoich rachunków bankowych.
- Nie czekajcie ani chwili dłużej! - podjął proboszcz,
wskazując ekran. - Oto numer naszego konta, ofiarujcie co
łaska, pamiętając, że On - pokazał na strop - patrzy na wasze
dłonie wypisujące czek. Podpiszcie się imieniem i
nazwiskiem, a my odprawimy mszę za najhojniejszych
dobroczyńców!
Z gorączkowym pośpiechem, jakby tym pragnąc
zamanifestować wiarę, obecni spisywali sześciocyfrową
przepustkę. Apostoł z bolesnym uśmiechem przyglądał się
twarzom ludzi. Wielu z nich nie wyglądało na bogatych, wielu
pewnie nie było stać na nowe meble, a mimo to gorliwie
umieszczali w notesach numer świętego konta.
Grzegorz Drukarczyk
Ruth Ware
Za imponującym stołem ofiarnym zdobnie przystrojony
proboszcz wygłaszał kazanie. Głos wzmacniany przez
aparaturę hi-fi brzmiał dumnie i srogo, membrany doskonale
wtłaczały w uszy słowa wielebnego pełnomocnika Pana na
okręg Ziemia.
- Zaprawdę powiadam wam, kajajcie się! Nieście z
pokorą swój krzyż! Umartwiajcie dusze i ciała wasze, by
posiąść szczęście wieczne! Nie myślcie o własnych dobrach,
ofiarujcie je Kościołowi na chwałę imienia Pańskiego. On
wam to wynagrodzi! Ten skromny przybytek - pulchną ręką
zatoczył krąg - potrzebuje wsparcia. Przydałyby się onyksowe
płyty na podłogę, srebrne lichtarze w obu nawach, krzyż z
mahoniu, spiżowy dzwon, jeszcze dwa budynki dla kapłanów,
seminarium, bo obecne jest zbyt ciasne, i wiele innych
podstawowych rzeczy, o których nawet nie macie pojęcia.
Czyż nasz kościół ma być biedniejszy od tego z południowej
dzielnicy? Chcecie uchodzić za skąpców szczędzących grosza
na Dom Boży?!
Zapadło milczenie. Urządzenie pogłosowe powtarzało
ostatnie słowa. Ludzie wyglądali na skruszonych -
proporcjonalnie do wysokości swoich rachunków bankowych.
- Nie czekajcie ani chwili dłużej! - podjął proboszcz,
wskazując ekran. - Oto numer naszego konta, ofiarujcie co
łaska, pamiętając, że On - pokazał na strop - patrzy na wasze
dłonie wypisujące czek. Podpiszcie się imieniem i
nazwiskiem, a my odprawimy mszę za najhojniejszych
dobroczyńców!
Z gorączkowym pośpiechem, jakby tym pragnąc
zamanifestować wiarę, obecni spisywali sześciocyfrową
przepustkę. Apostoł z bolesnym uśmiechem przyglądał się
twarzom ludzi. Wielu z nich nie wyglądało na bogatych, wielu
pewnie nie było stać na nowe meble, a mimo to gorliwie
umieszczali w notesach numer świętego konta.
Grzegorz Drukarczyk