wspaniałym. Po prostu cudnym! Wszyscy chcą być cudni. I to stale. Im gorsi, tym cudniejsi. To niemożliwe prawie i właśnie dlatego wszyscy mają na to taki apetyt. Mało klientowi sieroty, wdowy wyobracać — on chce czynić to w łunie własnej prawości.
Stanisław Lem
(...) księżyc po prostu szalał. Buchał tym swoim odbitym blaskiem jak lustro przed salą balową, bluzgał światłem, wypełniał powietrze tajemniczą wibracją, odbierał przedmiotom kolor, barwiąc wszystko tym samym srebrem, oświetlał ziemię tak dokładnie, że jasno było nawet w mrowiskach. Ptaki, zmęczone skwarnym dniem, przysypiały na zaroślach i na gałęziach drzew, ale co chwila podrywały głowy i wpatrywały się w lśniącą tarczę; spuszczone na noc z uwięzi psy wiejskie biegały po pylistych drogach, naszczekiwały na siebie z daleka, przekazując ze wzgórza jakieś bezsłowne komunikaty, albo siedziały bez ruchu, z oczami utkwionymi w niebo i posępnie, melodyjnie wyły. Nocne zwierzęta zdwoiły czujność, sowy zataczały wielkie, bezgłośne kręgi w przestrzeniach pełnych blasku, po czym kryły się w mrokach lasów, gdzie panowało ustawiczne poruszenie. Śpiący ludzie odczuwli ten sam niepokój; ten i ów, wzdrygnąwszy się nagle, otwierał szeroko oczy i z nieprzytomnym osłupieniem wpatrywał się w wielką jasną kulę, świecącą ponad ziemią. Lunatycy łazili po swoich dachach i gzymsach, ostatni prawdziwi poeci pisali ostatnie prawdziwe wiersze o księżycu, a zakochani z fascynacją gapili się w niebo, przedkładając widok księżyca ponad pocałunki.
Małgorzata Musierowicz
Stanisław Lem
(...) księżyc po prostu szalał. Buchał tym swoim odbitym blaskiem jak lustro przed salą balową, bluzgał światłem, wypełniał powietrze tajemniczą wibracją, odbierał przedmiotom kolor, barwiąc wszystko tym samym srebrem, oświetlał ziemię tak dokładnie, że jasno było nawet w mrowiskach. Ptaki, zmęczone skwarnym dniem, przysypiały na zaroślach i na gałęziach drzew, ale co chwila podrywały głowy i wpatrywały się w lśniącą tarczę; spuszczone na noc z uwięzi psy wiejskie biegały po pylistych drogach, naszczekiwały na siebie z daleka, przekazując ze wzgórza jakieś bezsłowne komunikaty, albo siedziały bez ruchu, z oczami utkwionymi w niebo i posępnie, melodyjnie wyły. Nocne zwierzęta zdwoiły czujność, sowy zataczały wielkie, bezgłośne kręgi w przestrzeniach pełnych blasku, po czym kryły się w mrokach lasów, gdzie panowało ustawiczne poruszenie. Śpiący ludzie odczuwli ten sam niepokój; ten i ów, wzdrygnąwszy się nagle, otwierał szeroko oczy i z nieprzytomnym osłupieniem wpatrywał się w wielką jasną kulę, świecącą ponad ziemią. Lunatycy łazili po swoich dachach i gzymsach, ostatni prawdziwi poeci pisali ostatnie prawdziwe wiersze o księżycu, a zakochani z fascynacją gapili się w niebo, przedkładając widok księżyca ponad pocałunki.
Małgorzata Musierowicz