ubóstwo, odkrył w nim Wolność. Nie ubóstwo naznaczone cierpieniem, lecz takie, które jest przywilejem, wyborem, krótko mówiąc, odrzuceniem tego, czego nie potrzebujemy, o co nie prosiliśmy i czego nie jesteśmy w stanie zużyć. Czyli tego wszystkiego, co mamy w nadmiarze. - H. Miller
Henry Miller
Silny wiatr tarmosił mi włosy i spiętrzał je nad czołem. U moich stóp rozciągało się uśpione miasto, pełne ciemnych, w żałobie pogrążonych domów.
Ostatnia noc mojego życia!
Z zawiniątka, jakie przyniosłam, wydobyłam kawałek jasnego materiału i pociągnęłam go tak, jak pociąga się kota za ogon. Stara, sprana, niegdyś elastyczna koszulka wysunęła się z zawiniątka. Powiewałam nią nad głową jak sztandarem pokoju... Chwyciła wiatr. Puściłam ją.
Zaczęła spadać w ciemności nocy, jak wielki, biały kwiat. Powoli, bardzo powoli, jakby się rozglądała za dogodnym dachem czy parapetem.
Znowu szarpnęłam moje zawiniątko.
Wiatr opierał się ze wszystkich sił i tym razem nie udało mi się. Płachta spadła płasko jak nietoperz na ogródek na dachu sąsiedniego domu.
I tak stałam i karmiłam nocny wiatr moją garderobą, sztuka po sztuce. Jak popioły drogiej zmarłej osoby, nędzne strzępy mojej niedawnej świetności ulatywały w dal i padały na chybił trafił, nie wiadomo gdzie, w głąb dalekiego niewidzialnego serca miasta.
Sylvia Plath
Henry Miller
Silny wiatr tarmosił mi włosy i spiętrzał je nad czołem. U moich stóp rozciągało się uśpione miasto, pełne ciemnych, w żałobie pogrążonych domów.
Ostatnia noc mojego życia!
Z zawiniątka, jakie przyniosłam, wydobyłam kawałek jasnego materiału i pociągnęłam go tak, jak pociąga się kota za ogon. Stara, sprana, niegdyś elastyczna koszulka wysunęła się z zawiniątka. Powiewałam nią nad głową jak sztandarem pokoju... Chwyciła wiatr. Puściłam ją.
Zaczęła spadać w ciemności nocy, jak wielki, biały kwiat. Powoli, bardzo powoli, jakby się rozglądała za dogodnym dachem czy parapetem.
Znowu szarpnęłam moje zawiniątko.
Wiatr opierał się ze wszystkich sił i tym razem nie udało mi się. Płachta spadła płasko jak nietoperz na ogródek na dachu sąsiedniego domu.
I tak stałam i karmiłam nocny wiatr moją garderobą, sztuka po sztuce. Jak popioły drogiej zmarłej osoby, nędzne strzępy mojej niedawnej świetności ulatywały w dal i padały na chybił trafił, nie wiadomo gdzie, w głąb dalekiego niewidzialnego serca miasta.
Sylvia Plath