żyjemy złudzeniami, rozpiera nas radość, nie znamy chorób, przed nikim nie zginamy karku, wszystko jest dla nas jeno szczęśliwością, smutek nie istnieje, bo zostaliśmy raz na zawsze sługami niezależnego Pana - hymn ku czci boga Śiwy - VII wieczny poeta tamilski Appar.
Burjor Avari
- Ładniuśkie - nieznajomy wskazał palcem moje skarpetki, które schły na belce.
- Skarpetki - objaśniłem.
- Zaszyffka - poprawił mnie.
- Co?
- Zaszyffka. Tu - puknął palcem w cerę na pięcie.
- Aaa, to. No przetarło się, więc zacerowałem. To jest cera.
- Skóra?
- Nie. Cera.
- A cera to nie skóra?
- Cera... Aaa, rzeczywiście na skóre mówi się czasami "cera", ale to jest inna cera.
- Fuj, fuj, fuj. Trudniuśkie.
- Co jest trudniuśkie?
- Hiszpański.
- E tam. Jak chcesz, to cię będę uczył.
- Ucz, gringo.
W tym momencie nieznajomy wstał, przeszedł w najciemniejszy kąt chałupy i zdjął coś, co wisiało pod strzechą.
- Patrz. Też mam! - przystawił mi do nosa starą skarpetkę zawiązaną na supeł.
Coś w niej było schowane; jakieś przedmioty. A na pięcie, podobnie jak u mnie, miała sporą cerę.
- Moja własna zaszyffka... ce-ra. Umiesz zaszyffkować, gringo.
- Mówi się: cerować. No, ale i ty umiesz, jak widzę.
- Sam wymyśliłem! - Kiedy to powiedział, był z siebie bardzo dumny.
Jeszcze przez chwilę pokazywał mi tę cerę, a ja grzecznie podziwiałem ścieg. Następnie z szacunkiem ucałował skarpetkę i przytroczył ją sobie do paska.
- Co tam jest? - zapytałem.
- Takie... nic, gringo.
- A dlaczego całujesz skarpetkę?
- Bo... To jest woreczek ze świętościami.
Wojciech Cejrowski
Burjor Avari
- Ładniuśkie - nieznajomy wskazał palcem moje skarpetki, które schły na belce.
- Skarpetki - objaśniłem.
- Zaszyffka - poprawił mnie.
- Co?
- Zaszyffka. Tu - puknął palcem w cerę na pięcie.
- Aaa, to. No przetarło się, więc zacerowałem. To jest cera.
- Skóra?
- Nie. Cera.
- A cera to nie skóra?
- Cera... Aaa, rzeczywiście na skóre mówi się czasami "cera", ale to jest inna cera.
- Fuj, fuj, fuj. Trudniuśkie.
- Co jest trudniuśkie?
- Hiszpański.
- E tam. Jak chcesz, to cię będę uczył.
- Ucz, gringo.
W tym momencie nieznajomy wstał, przeszedł w najciemniejszy kąt chałupy i zdjął coś, co wisiało pod strzechą.
- Patrz. Też mam! - przystawił mi do nosa starą skarpetkę zawiązaną na supeł.
Coś w niej było schowane; jakieś przedmioty. A na pięcie, podobnie jak u mnie, miała sporą cerę.
- Moja własna zaszyffka... ce-ra. Umiesz zaszyffkować, gringo.
- Mówi się: cerować. No, ale i ty umiesz, jak widzę.
- Sam wymyśliłem! - Kiedy to powiedział, był z siebie bardzo dumny.
Jeszcze przez chwilę pokazywał mi tę cerę, a ja grzecznie podziwiałem ścieg. Następnie z szacunkiem ucałował skarpetkę i przytroczył ją sobie do paska.
- Co tam jest? - zapytałem.
- Takie... nic, gringo.
- A dlaczego całujesz skarpetkę?
- Bo... To jest woreczek ze świętościami.
Wojciech Cejrowski