takie zalety, jak rycerskość w stosunku do słabych, wzgląd na uczucia innych, uprzejmość dla starszych, dbałość o czystość ciała i wygląd zewnętrzny, troska o poprawne wyrażanie się, jednym słowem dobre wychowanie.
Stanisław Krajski
Ja:
Sanki zanoszą się od jednego skraju drogi do drugiego. Nad głową konia szamocze się zawieszony pod łukiem duhy mosiężny, poczerniały dzwonek. Ziarnisty, drobny śnieg siecze z boku. Ciotka, a może wujenka, otula mnie wełnianą kraciastą chustą, tak że widzę tylko podrygujący koński zad, duhę i dzwoneczek. Czekam, aż spod rozkołysanego ogona końskiego spiętego czerwoną wstążką zaczną się sypać zielonobrązowe jabłka nawozu. Wtedy koń popierduje rytmicznie i wszystkim robi się weselej.
Potem stryj albo wujek wynosi mnie z sań. Policzek stryja albo wuja kłuje mnie niemiłosiernie, a wuj albo stryj jest w mundurze wojskowym, bo bokach straszne zaspy, wiatr poświstuje na śnieżnych pagórkach, czochra białym pyłem ich zlodowaciałe łysiny. Zewsząd wypływa mrok, jest to szarówka zimowa, i nagle przede mną okno z czarnym krzyżem ramy. Czerwonozłoty prostokąt złożony z czterech prostokątów, i ja wiem, nagle rozumiem albo przeczuwam, że w moim życiu, jeśli doczekam tego życia, jasne okno w nocy, oko życia, źrenica współczucia ludzkiego, że to okno będzie zawsze ufnym symbolem nadziei, znakiem kojącej radości. Więc zbliżamy się do tego okna, a ja umieram, umieram na kilka lat w dziecinnym śnie niepamięci.
Tadeusz Konwicki
Stanisław Krajski
Ja:
Sanki zanoszą się od jednego skraju drogi do drugiego. Nad głową konia szamocze się zawieszony pod łukiem duhy mosiężny, poczerniały dzwonek. Ziarnisty, drobny śnieg siecze z boku. Ciotka, a może wujenka, otula mnie wełnianą kraciastą chustą, tak że widzę tylko podrygujący koński zad, duhę i dzwoneczek. Czekam, aż spod rozkołysanego ogona końskiego spiętego czerwoną wstążką zaczną się sypać zielonobrązowe jabłka nawozu. Wtedy koń popierduje rytmicznie i wszystkim robi się weselej.
Potem stryj albo wujek wynosi mnie z sań. Policzek stryja albo wuja kłuje mnie niemiłosiernie, a wuj albo stryj jest w mundurze wojskowym, bo bokach straszne zaspy, wiatr poświstuje na śnieżnych pagórkach, czochra białym pyłem ich zlodowaciałe łysiny. Zewsząd wypływa mrok, jest to szarówka zimowa, i nagle przede mną okno z czarnym krzyżem ramy. Czerwonozłoty prostokąt złożony z czterech prostokątów, i ja wiem, nagle rozumiem albo przeczuwam, że w moim życiu, jeśli doczekam tego życia, jasne okno w nocy, oko życia, źrenica współczucia ludzkiego, że to okno będzie zawsze ufnym symbolem nadziei, znakiem kojącej radości. Więc zbliżamy się do tego okna, a ja umieram, umieram na kilka lat w dziecinnym śnie niepamięci.
Tadeusz Konwicki