pięknem. Tymczasem fundamentem sztuki jest, czy może raczej powinien być, stosunek do prawdy. Rozpad związku idei sztuki z ideą piękna nastąpił nie w wyniku kryzysu którejkolwiek z tych dwóch idei, ale w wyniku kryzysu... idei prawdy, która na pozór w ogóle nie była w tym związku obecna.
Bartosz Działoszyński
Następna książka była wyborem pism znanego pisarza Gałachowa. Wyróżniając
go trochę spośród innych, czegoś jednak spodziewając się po nim, Chorobrow już się
zabrał do czytania tego tomu, ale przerwał lekturę czując, że kpią tu sobie z niego tak jak przy układaniu spisu ochotników do niedzielnej pracy. Nawet ten Gałachow, tak dobrze skądinąd umiejący pisać o miłości, w stanie jakiegoś paraliżu duchowego stoczył się aż do tej szeroko i nawet coraz szerzej stosowanej maniery pisania jakby nie dla ludzi, tylko dla głuptasków nic o życiu nie wiedzących i w tępej swojej naiwności radych każdej błyskotce. Wszystko, co naprawdę wstrząsało, co szarpało ludzkie serca - w tych książkach było nieobecne. Gdyby nie wybuch wojny - wszyscy oni mieliby tylko jedno wyjście: pisanie panegiryków. Wojna dała im dostęp do prostych i powszechnie zrozumiałych
ludzkich emocji. Ale nawet w tych okolicznościach podnosili oni do hamletowskich wyżyn jakieś zupełnie nierzeczywiste, niemożliwe w życiu konflikty - na przykład, że
komsomolec na tyłach wroga wysadza dziesiątkami w powietrze pociągi z amunicją, ale że nie ma go w spisie członków żadnej podstawowej organizacji, więc dniem i nocą dręczy go myśl, czy jest aby prawdziwym komsomolcem, bo wszak nie płaci składek członkowskich.Tym razem Chorobrow podniósł swoje ulubione wyzwisko do trzeciej potęgi. Miał jeszcze jedną książkę na taborecie - „Opowiadania postępowych pisarzy amerykańskich”. Opowiadań tych Chorobrow nie mógł przymierzyć do znanego sobie
życia, ale dziwił go już sam ich dobór: w każdym z tych opowiadań musiało koniecznie
tkwić jakieś paskudztwo o Ameryce. Te jady zebrane do kupy składały się na obraz tak
koszmarny, iż można było tylko się dziwić, że Amerykanie jeszcze się nie rozbiegli na
wszystkie strony albo nie powiesili wszyscy razem. Nie było nic do czytania!
Aleksander Sołżenicyn
Bartosz Działoszyński
Następna książka była wyborem pism znanego pisarza Gałachowa. Wyróżniając
go trochę spośród innych, czegoś jednak spodziewając się po nim, Chorobrow już się
zabrał do czytania tego tomu, ale przerwał lekturę czując, że kpią tu sobie z niego tak jak przy układaniu spisu ochotników do niedzielnej pracy. Nawet ten Gałachow, tak dobrze skądinąd umiejący pisać o miłości, w stanie jakiegoś paraliżu duchowego stoczył się aż do tej szeroko i nawet coraz szerzej stosowanej maniery pisania jakby nie dla ludzi, tylko dla głuptasków nic o życiu nie wiedzących i w tępej swojej naiwności radych każdej błyskotce. Wszystko, co naprawdę wstrząsało, co szarpało ludzkie serca - w tych książkach było nieobecne. Gdyby nie wybuch wojny - wszyscy oni mieliby tylko jedno wyjście: pisanie panegiryków. Wojna dała im dostęp do prostych i powszechnie zrozumiałych
ludzkich emocji. Ale nawet w tych okolicznościach podnosili oni do hamletowskich wyżyn jakieś zupełnie nierzeczywiste, niemożliwe w życiu konflikty - na przykład, że
komsomolec na tyłach wroga wysadza dziesiątkami w powietrze pociągi z amunicją, ale że nie ma go w spisie członków żadnej podstawowej organizacji, więc dniem i nocą dręczy go myśl, czy jest aby prawdziwym komsomolcem, bo wszak nie płaci składek członkowskich.Tym razem Chorobrow podniósł swoje ulubione wyzwisko do trzeciej potęgi. Miał jeszcze jedną książkę na taborecie - „Opowiadania postępowych pisarzy amerykańskich”. Opowiadań tych Chorobrow nie mógł przymierzyć do znanego sobie
życia, ale dziwił go już sam ich dobór: w każdym z tych opowiadań musiało koniecznie
tkwić jakieś paskudztwo o Ameryce. Te jady zebrane do kupy składały się na obraz tak
koszmarny, iż można było tylko się dziwić, że Amerykanie jeszcze się nie rozbiegli na
wszystkie strony albo nie powiesili wszyscy razem. Nie było nic do czytania!
Aleksander Sołżenicyn