czego dotknąć? Czyli uważasz, że świat ogranicza się do tego, co widzisz? Do tego, co słyszysz? Taki kret na przykład nie widzi. Jest ślepy od urodzenia. Ale przecież to nie znaczy, że wszystkie rzeczy, których kret nie widzi, tak naprawdę nie istnieją. Tak samo ty...
Dmitry Glukhovsky
Usiedliśmy na środku nieznanego mi pomieszczenia.
– Poświeć mi tutaj latarką – powiedział.
Chłopak wyciągnął z torby ołówek i usiłował rysować coś na kartce, którą przez całą drogę miętosił w ręku.
– Już wiem! – oznajmił nagle. – Wstawaj, idziemy!
Poczułam ulgę, gdy usłyszałam te słowa.
Moja radość nie trwała jednak zbyt długo. Topniała tak szybko, jak topnieje lód w najgorętsze dni – po raz kolejny zaczęliśmy kręcić się i bezustannie wracać w to samo miejsce. Raz, drugi, trzeci… Nie rozumiałam, dlaczego nie potrafiliśmy znaleźć wyjścia! Pałac przecież nie był ogromny, był duży, ale bez przesady.
Zrezygnowani usiedliśmy z powrotem w tym samym miejscu, w którym stanęliśmy kilka minut wcześniej. Ignacy znowu oddał mi latarkę i zaczął coś nerwowo bazgrać na kartce. Zapadła cisza. Chłopak skupiał się na czymś zawzięcie, a ja skierowałam światło na sufit pomieszczenia.
– Spójrz! Jakie piękne freski! – przerwałam głuchą ciszę.
Na suficie widniały urocze rysunki przedstawiające kilka scen. Był rysunek starszego, brodatego mężczyzny, chłopaka na koniu, kobiety machającej mu chusteczką na pożegnanie, były góry i gromada kolorowych ludzi. Zniecierpliwiona skierowałam światło na ścianę, jedną, drugą, trzecią…
– Ożeż ty w mordę! – krzyknęłam.
Na wprost nas stał młody mężczyzna. Ubrany był w jasną, chyba płócienną koszulę z wywiniętymi rękawami i miał na sobie za duże brązowe spodnie, przewiązane sznurkiem. Stał, wpatrując się w nas z łagodnym wyrazem twarzy i radosnymi oczami.
– Kim pan jest? – zapytał zlękniony Ignacy, chowając mnie jednym ruchem ręki za siebie.
Monika Szczesiak
Dmitry Glukhovsky
Usiedliśmy na środku nieznanego mi pomieszczenia.
– Poświeć mi tutaj latarką – powiedział.
Chłopak wyciągnął z torby ołówek i usiłował rysować coś na kartce, którą przez całą drogę miętosił w ręku.
– Już wiem! – oznajmił nagle. – Wstawaj, idziemy!
Poczułam ulgę, gdy usłyszałam te słowa.
Moja radość nie trwała jednak zbyt długo. Topniała tak szybko, jak topnieje lód w najgorętsze dni – po raz kolejny zaczęliśmy kręcić się i bezustannie wracać w to samo miejsce. Raz, drugi, trzeci… Nie rozumiałam, dlaczego nie potrafiliśmy znaleźć wyjścia! Pałac przecież nie był ogromny, był duży, ale bez przesady.
Zrezygnowani usiedliśmy z powrotem w tym samym miejscu, w którym stanęliśmy kilka minut wcześniej. Ignacy znowu oddał mi latarkę i zaczął coś nerwowo bazgrać na kartce. Zapadła cisza. Chłopak skupiał się na czymś zawzięcie, a ja skierowałam światło na sufit pomieszczenia.
– Spójrz! Jakie piękne freski! – przerwałam głuchą ciszę.
Na suficie widniały urocze rysunki przedstawiające kilka scen. Był rysunek starszego, brodatego mężczyzny, chłopaka na koniu, kobiety machającej mu chusteczką na pożegnanie, były góry i gromada kolorowych ludzi. Zniecierpliwiona skierowałam światło na ścianę, jedną, drugą, trzecią…
– Ożeż ty w mordę! – krzyknęłam.
Na wprost nas stał młody mężczyzna. Ubrany był w jasną, chyba płócienną koszulę z wywiniętymi rękawami i miał na sobie za duże brązowe spodnie, przewiązane sznurkiem. Stał, wpatrując się w nas z łagodnym wyrazem twarzy i radosnymi oczami.
– Kim pan jest? – zapytał zlękniony Ignacy, chowając mnie jednym ruchem ręki za siebie.
Monika Szczesiak