zrezygnować z tego, co małe. Po prostu musisz złapać Valentina Gjertsena, chociaż właściwie rozumiesz, że możesz za to zapłacić wszystkim, co jest ci drogie. Samym sobą i ludźmi wokół ciebie. Ale ty po prostu nie potrafisz odpuścić.
Jo Nesbø
Górskie strumienie.
Któregoś dnia skała pod korzeniami świerka wilgotnieje, na jej powierzchni pęcznieją kropelki, jakby kamień się pocił, w chwilę później pierwsze krople wody odrywają się i wsiąkają w ziemię. Między źdźbłami trawy powoli tworzy się miniaturowe rozlewisko wypełniające nieckę pod skałą.
Albo inaczej: gdzieś na stoku spotyka się podmokłe miejsce, czasami lekko zagłębione, nierzadko zarośnięte charakterystycznymi trawami mokradeł – to wiele sąsiadujących ze sobą miejsc wycieku wody wprost z ziemi, zbyt słabych, żeby utworzyć bijące źródło. Rozmiękła ziemia schodzi zwężającymi się językami w dół zbocza, a niżej błyszczy woda maleńkiego strumyka odwadniającego mokradło.
Strumyk płynie powoli, zatrzymuje się często, wsiąka w cienką warstwę ziemi, czeka na posiłki, nabiera sił, a ruszając dalej, po trochu wypłukuje drobiny ziemi i niesie je w dół. Myszkując wśród traw i kamieni wybiera najlepszą drogę, czasami płynie prosto, czasami meandruje lub rozdziela się na bliźniacze strugi. Przywłaszcza mniejsze strumyki spływające ze zboczy, mości sobie koryto unosząc z niego ziemię, patyki i liście. Zatrzymany przez pień leżący na jego drodze, rozlewa się na boki, szuka obejścia, zostawia na zaporze niesioną ziemię i liście, w końcu przesuwa przeszkodę, albo przelewa się przez nią i z impetem płynie dalej. Mężniejąc, potrafi turkotać kamieniami. Chowa się coraz głębiej w wypłukiwanym jarze, ocienia drzewami, stroi kwiatami. Dźwięcznie spada z kamiennych progów, cicho szemrze wśród traw, błyszczy jasnymi kamykami na dnie, czernieje w zarośniętym rozlewisku. Omdlewa w suche dni lata (jest wtedy uroczy i orzeźwiająco chłodny), pędzi wzburzony w czas wiosennych roztopów, a czasami niemal zatrzymuje się skuty lodem, ale wtedy wystarczy zatrzymać się przy ciemnym śladzie na białym śniegu i uciszyć oddech, żeby usłyszeć delikatny dźwięk dobywający się spod lodu – szept mieszkającej w strumieniu najady.
Krzysztof Gdula
Jo Nesbø
Górskie strumienie.
Któregoś dnia skała pod korzeniami świerka wilgotnieje, na jej powierzchni pęcznieją kropelki, jakby kamień się pocił, w chwilę później pierwsze krople wody odrywają się i wsiąkają w ziemię. Między źdźbłami trawy powoli tworzy się miniaturowe rozlewisko wypełniające nieckę pod skałą.
Albo inaczej: gdzieś na stoku spotyka się podmokłe miejsce, czasami lekko zagłębione, nierzadko zarośnięte charakterystycznymi trawami mokradeł – to wiele sąsiadujących ze sobą miejsc wycieku wody wprost z ziemi, zbyt słabych, żeby utworzyć bijące źródło. Rozmiękła ziemia schodzi zwężającymi się językami w dół zbocza, a niżej błyszczy woda maleńkiego strumyka odwadniającego mokradło.
Strumyk płynie powoli, zatrzymuje się często, wsiąka w cienką warstwę ziemi, czeka na posiłki, nabiera sił, a ruszając dalej, po trochu wypłukuje drobiny ziemi i niesie je w dół. Myszkując wśród traw i kamieni wybiera najlepszą drogę, czasami płynie prosto, czasami meandruje lub rozdziela się na bliźniacze strugi. Przywłaszcza mniejsze strumyki spływające ze zboczy, mości sobie koryto unosząc z niego ziemię, patyki i liście. Zatrzymany przez pień leżący na jego drodze, rozlewa się na boki, szuka obejścia, zostawia na zaporze niesioną ziemię i liście, w końcu przesuwa przeszkodę, albo przelewa się przez nią i z impetem płynie dalej. Mężniejąc, potrafi turkotać kamieniami. Chowa się coraz głębiej w wypłukiwanym jarze, ocienia drzewami, stroi kwiatami. Dźwięcznie spada z kamiennych progów, cicho szemrze wśród traw, błyszczy jasnymi kamykami na dnie, czernieje w zarośniętym rozlewisku. Omdlewa w suche dni lata (jest wtedy uroczy i orzeźwiająco chłodny), pędzi wzburzony w czas wiosennych roztopów, a czasami niemal zatrzymuje się skuty lodem, ale wtedy wystarczy zatrzymać się przy ciemnym śladzie na białym śniegu i uciszyć oddech, żeby usłyszeć delikatny dźwięk dobywający się spod lodu – szept mieszkającej w strumieniu najady.
Krzysztof Gdula