zauroczenie. Nie daj Boże odda mi on swój sweter, czapkę na uszy naciągnie, dłonie w dłoni ogrzeje! Nie daj Boże się zatroska, czy aby jadłam śniadanie, albo się bólem głowy zatrwoży! O, wtedy przepadłam!
Anna Janko
Otworzył jedno z okien wieży. Krajobraz tchnął ostentacyjnym pięknem. Pod spulchniającą siłą słońca wszystko dokoła zdawało się tracić swój ciężar gatunkowy: widoczne w dali morze wyglądało jak plama czystego koloru, góry, które w nocy robiły wrażenie pełnych grozy, przypominały teraz kłębowiska pary mającej rozpłynąć się lada chwila i nawet posępne Palermo ułożyło się spokojnie wokół klasztorów jak trzoda u stóp pasterza. Zakotwiczone w zatoce cudzoziemskie okręty, sprowadzone w przewidywaniu rozruchów, nie potrafiły wzbudzić uczucia lęku wśród tego majestatycznego spokoju. Tego poranka słońce, dalekie jeszcze zresztą od swego szczytowego żaru, w tym dniu trzynastego maja objawiło się jako prawdziwy władca Sycylii: słońce gwałtowne i bezwstydne, słońce działając jak narkotyk, słońce, które unicestwiało wolę poszczególnych ludzi i trzymało wszystko w służalczym bezwładzie wykołysanym gorączkowymi snami, w gorączce zrodzonej z samowoli snów.
Giuseppe Tomasi di Lampedusa
Anna Janko
Otworzył jedno z okien wieży. Krajobraz tchnął ostentacyjnym pięknem. Pod spulchniającą siłą słońca wszystko dokoła zdawało się tracić swój ciężar gatunkowy: widoczne w dali morze wyglądało jak plama czystego koloru, góry, które w nocy robiły wrażenie pełnych grozy, przypominały teraz kłębowiska pary mającej rozpłynąć się lada chwila i nawet posępne Palermo ułożyło się spokojnie wokół klasztorów jak trzoda u stóp pasterza. Zakotwiczone w zatoce cudzoziemskie okręty, sprowadzone w przewidywaniu rozruchów, nie potrafiły wzbudzić uczucia lęku wśród tego majestatycznego spokoju. Tego poranka słońce, dalekie jeszcze zresztą od swego szczytowego żaru, w tym dniu trzynastego maja objawiło się jako prawdziwy władca Sycylii: słońce gwałtowne i bezwstydne, słońce działając jak narkotyk, słońce, które unicestwiało wolę poszczególnych ludzi i trzymało wszystko w służalczym bezwładzie wykołysanym gorączkowymi snami, w gorączce zrodzonej z samowoli snów.
Giuseppe Tomasi di Lampedusa