dlatego, że nie rozumieli, iż po przejściu przez piekło było się zahartowanym przez płonący tam ogień, oraz że jeśli trzeba było pokonać tak wielkie przeciwności, by postawić na swoim, to w człowieku rodziło się pragnienie, aby od tej pory wszystko działo się już według jego woli.
Stephen King
Życie rodzinne musiało być inne w czasach gdy rodzina od sześciu pokoleń żywiła się tym co urodziło się obrębie tych kilku mil wokół wsi. I być może właśnie dlatego widzieli oni nimfy w fontannach i driady w lasach – nie były to zwidy, gdyż istnieją w pewnym sensie prawdziwe (a nie metaforyczne) powiązania między nimi a okolicą. To, co było ziemią, powietrzem, zebranym zbożem a później również chlebem, było w istocie w nich samych. Oczywiście my, którzy żyjemy na zestandaryzowanej, międzynarodowej diecie, jesteśmy sztucznymi istotami pozbawionymi połączenia (zachowanego w sentymencie) z jakimkolwiek fragmentem ziemi. Jesteśmy sztucznymi ludźmi, wykorzenionymi. Siła wzgórz nie należy do nas.
To co było większe, mniejszym się teraz staje, a świat cały matowieje czy spłyca się. Przeobraża się cały w jedno przeklęte, małe, prowincjonalne przedmieście. Kiedy już amerykańska higiena, dziarskość, feminizm i produkcja masowa rozprzestrzeni się na cały Bliski Wschód, Daleki Wschód, Środkowy Wschód, ZSRR, Pampę, Gran Chaco, Nizinę Dunajską, Afrykę Równikową, Bliższy, Dalszy i Średni Mumboland, Gondwanę, Lhasę i najbardziej zapadłe wiochy Berkshire, jacyż wtedy będziemy szczęśliwi! W każdym razie powinno to położyć kres podróżom. Nie będzie dokąd pojechać. Płk. Knox powiada, że jedna ósma ludzkości mówi po „angielsku” i że jest to największa grupa językowa. Zgroza! jeśli to prawda ja na to. Niechby, jak przy wieży Babel, pokarało ich wszystkich pomieszaniem języków, aż by umieli powiedzieć tylko „ple, ple”. Byłoby to to samo. Zdaje się, że będę musiał mówić tylko po staromercjańsku. Ale poważnie: znajduję ten amerykanokosmopolityzm nader okropnym. Tak w umyśle jak w duszy.
John Ronald Reuel Tolkien
Stephen King
Życie rodzinne musiało być inne w czasach gdy rodzina od sześciu pokoleń żywiła się tym co urodziło się obrębie tych kilku mil wokół wsi. I być może właśnie dlatego widzieli oni nimfy w fontannach i driady w lasach – nie były to zwidy, gdyż istnieją w pewnym sensie prawdziwe (a nie metaforyczne) powiązania między nimi a okolicą. To, co było ziemią, powietrzem, zebranym zbożem a później również chlebem, było w istocie w nich samych. Oczywiście my, którzy żyjemy na zestandaryzowanej, międzynarodowej diecie, jesteśmy sztucznymi istotami pozbawionymi połączenia (zachowanego w sentymencie) z jakimkolwiek fragmentem ziemi. Jesteśmy sztucznymi ludźmi, wykorzenionymi. Siła wzgórz nie należy do nas.
To co było większe, mniejszym się teraz staje, a świat cały matowieje czy spłyca się. Przeobraża się cały w jedno przeklęte, małe, prowincjonalne przedmieście. Kiedy już amerykańska higiena, dziarskość, feminizm i produkcja masowa rozprzestrzeni się na cały Bliski Wschód, Daleki Wschód, Środkowy Wschód, ZSRR, Pampę, Gran Chaco, Nizinę Dunajską, Afrykę Równikową, Bliższy, Dalszy i Średni Mumboland, Gondwanę, Lhasę i najbardziej zapadłe wiochy Berkshire, jacyż wtedy będziemy szczęśliwi! W każdym razie powinno to położyć kres podróżom. Nie będzie dokąd pojechać. Płk. Knox powiada, że jedna ósma ludzkości mówi po „angielsku” i że jest to największa grupa językowa. Zgroza! jeśli to prawda ja na to. Niechby, jak przy wieży Babel, pokarało ich wszystkich pomieszaniem języków, aż by umieli powiedzieć tylko „ple, ple”. Byłoby to to samo. Zdaje się, że będę musiał mówić tylko po staromercjańsku. Ale poważnie: znajduję ten amerykanokosmopolityzm nader okropnym. Tak w umyśle jak w duszy.
John Ronald Reuel Tolkien