świecie, nie zawsze jest jednoznaczna z umiejętnością porozumiewanie się. Być może jednak błąd leży po ich stronie, ponieważ zakładają, że miejscowi rzeczywiście starają się porozumieć.
Frank McNally
W pewne skwarne popołudnie siedzieliśmy obaj na monitoringu. Upał nam nie dokuczał. Wprawdzie w naszej klitce klimatyzacji nie było, ale pracował solidny wentylator na półtorametrowym statywie. Dostarczył go nam Direktor na prośbę Patryka, który jako dowódca potrafił zadbać o załogę. Muskany przyjemnym wiaterkiem, Patryk przyglądał się klientom, aż nagle zawołał podekscytowany:
– Gruzin!
Rzuciłem okiem. Młody, szczupły brunet trzymał dużą papierową torbę i kręcił się po dziale z Hilfigerem. Wreszcie zatrzymał się za stojakiem z koszulami. Widzieliśmy tylko jego głowę i ramiona. Nagle prawe ramię wykonało szybki zagarniający ruch, a po chwili drugi. Patryk uśmiechnął się szelmowsko i zaczął przygotowania do akcji.
74
– Muszę być na kurwie – zakomunikował, podrygując.
W pierwszej chwili nie wiedziałem, jak to rozumieć. Z podskoków Patryk przeszedł do przysiadów. Następnie rozciągnął się na podłodze i wykonał szybką serię pompek, po czym wstał i rozpoczął bieg w miejscu. Brunet wciąż kręcił się po sklepie, zaledwie kilka metrów od nas. Kiedy ruszył ku drzwiom, Patryk wyskoczył z monitoringu. Popędził za nim, aerodynamicznie pochylony do przodu. Po ostrym zakręcie za rzędem stołów przyspieszył na ostatniej prostej, prowadzącej do wyjścia ze sklepu. Spodziewając się łatwego ujęcia, bez pośpiechu ruszyłem jego śladem. Ledwie rzekomy Gruzin minął linię bramek, Patryk już był przy nim. Mężczyzna wydał z siebie cienki, przenikliwy okrzyk, odrzucił torbę z łupem i, jakby przejmując energię kinetyczną Patryka, poszybował do wahadłowych drzwi galerii, które otworzyły się pod naporem jego ciała. Patryk doskoczył do niego i złapał za koszulkę, ale zlany potem złodziej wyślizgnął się z niej, po czym półnagi wypadł na ulicę. Patryk rzucił się w pogoń.
Jarosław Butkiewicz
Frank McNally
W pewne skwarne popołudnie siedzieliśmy obaj na monitoringu. Upał nam nie dokuczał. Wprawdzie w naszej klitce klimatyzacji nie było, ale pracował solidny wentylator na półtorametrowym statywie. Dostarczył go nam Direktor na prośbę Patryka, który jako dowódca potrafił zadbać o załogę. Muskany przyjemnym wiaterkiem, Patryk przyglądał się klientom, aż nagle zawołał podekscytowany:
– Gruzin!
Rzuciłem okiem. Młody, szczupły brunet trzymał dużą papierową torbę i kręcił się po dziale z Hilfigerem. Wreszcie zatrzymał się za stojakiem z koszulami. Widzieliśmy tylko jego głowę i ramiona. Nagle prawe ramię wykonało szybki zagarniający ruch, a po chwili drugi. Patryk uśmiechnął się szelmowsko i zaczął przygotowania do akcji.
74
– Muszę być na kurwie – zakomunikował, podrygując.
W pierwszej chwili nie wiedziałem, jak to rozumieć. Z podskoków Patryk przeszedł do przysiadów. Następnie rozciągnął się na podłodze i wykonał szybką serię pompek, po czym wstał i rozpoczął bieg w miejscu. Brunet wciąż kręcił się po sklepie, zaledwie kilka metrów od nas. Kiedy ruszył ku drzwiom, Patryk wyskoczył z monitoringu. Popędził za nim, aerodynamicznie pochylony do przodu. Po ostrym zakręcie za rzędem stołów przyspieszył na ostatniej prostej, prowadzącej do wyjścia ze sklepu. Spodziewając się łatwego ujęcia, bez pośpiechu ruszyłem jego śladem. Ledwie rzekomy Gruzin minął linię bramek, Patryk już był przy nim. Mężczyzna wydał z siebie cienki, przenikliwy okrzyk, odrzucił torbę z łupem i, jakby przejmując energię kinetyczną Patryka, poszybował do wahadłowych drzwi galerii, które otworzyły się pod naporem jego ciała. Patryk doskoczył do niego i złapał za koszulkę, ale zlany potem złodziej wyślizgnął się z niej, po czym półnagi wypadł na ulicę. Patryk rzucił się w pogoń.
Jarosław Butkiewicz